Wojciech Łowicki
TYTUS WYEKSPONOWANY
Papcia Chmiela poznałem w roku 1997. Było to podczas przygotowań do mojej drugiej wystawy dotyczącej komiksu. Poszukiwaliśmy (wraz z Marcinem Jaworskim, z którym wówczas wspólnie działałem na polu wystawienniczym) najlepszych przykładów prac twórców komiksowych z okresu 1991-97. Wszystkie te skarby pragnęliśmy pokazać publiczności na szeroko promowanej w kraju ekspozycji pt. „Współczesny komiks polski 1991-1997”. Wystawa była pokłosiem poprzedniej, rok starszej, uznanej oficjalnie za pionierską wystawę o historii komiksu w Polsce. To właśnie od tej pierwszej wystawy wszystko, co wiąże mnie z komiksem, wzięło swój początek: poznawanie środowiska i ludzi. Wówczas środowiska niemalże jeszcze „podziemnego”, „fanowskiego”, jakże odmiennego od dzisiejszych realiów, gdzie polski komiks święci triumfy nie tylko w kraju, ale drukuje się go w najznamienitszych wydawnictwach Europy i świata. Lecz tej całej kolorowej ferajny nie poznałbym nigdy gdyby nie moja przygoda z wystawami w ogóle. Nie poznałbym Papcia Chmiela ani innych sław gdyby nie zbieg okoliczności, na który złożyło się kilka, jakże różnych wątków.
Wujek Marcina i jego dwaj kapitanowie
Pomysł zrobienia pierwszej wystawy przyszedł mi do głowy na samym początku studiów. I nie miała być to wystawa komiksów. Na mojej toruńskiej uczelni również nauczano (praktycznie i teoretycznie) na temat ekspozycji muzealno-galeryjnych. Jednak pierwsze kroki w tym zakresie poczyniłem nie czekając na wykłady. Bez zaplecza jakiejkolwiek akademickiej wiedzy zacząłem rozważać zorganizowanie pierwszej ekspozycji. Temat jej nie był dla mnie ważny. Jako człowiekowi niezwykle towarzyskiemu zaświtała mi myśl, że oto miałbym świetny pretekst do wyjątkowych spotkań w gronie znajomych (ale i do poznawania nowych osób). Przecież jak wystawa to wernisaż, a jak wernisaż to zabawa – oczywiście kulturalna – na poziomie: dyskusje, rozmowy o sztuce, wymiany opinii różnych, no i towarzyski flirt. Pierwsze, nawet udane (zwłaszcza patrząc na powyższe zamierzenia) wystawy to pokazy przeróżnego rodzaju sztuki (malarstwo, rysunek, fotografia), a najlepiej wypadało to w połączeniu z koncertem muzycznym, a nawet dyskoteką, co wzmagało efekt „towarzyski” aż nadto. Nie wiem, jak dalej potoczyłyby się losy moich wystawienniczych projektów gdyby nie wujek mojego przyjaciela-współorganizatora. To on pewnego dnia obdarował go niecodziennym prezentem, czyli paką komiksów z młodości, przypadającej na lata 60. i 70. Wśród tej kolorowej kanonady przygód wojenno-milicyjnych brylowali dwaj kapitanowie – Żbik i Kloss. Popatrzyłem na te zeszyty, przejrzałem i zdecydowanie bardziej niż treścią zainteresowałem się rysunkiem. Akcja większości komiksów poprowadzona była lapidarnie, ale zaintrygowała mnie moc propagandy uderzającej z całą siłą i uświadomiłem sobie jak ważną może być to częścią narodowej historii, zwłaszcza świadectwem czasów PRL-u. Moje dzieciństwo przypadało na ten okres, pamiętam więc, że czytywałem podobne rzeczy, zresztą innych nie było. Jako pacholę nie zauważałem jednak tej nagonki ideowej tylko fajną zabawę. Lecz w momencie kiedy trzymałem w rękach tę wujkową schedę, nie byłem już fanem komiksu, powiedzmy, że z tego wyrosłem. Pokpiwałem nawet z niego, czego przykładem stworzone przeze mnie pismo „Qriozum”, w którym naigrywaliśmy się (mając przy tym pierwszorzędną zabawę) z popkultury. Jednak teraz te artefakty ze „słusznie minionej” epoki zaczęły mnie zaciekawiać. Wymyśliłem plan. Przezornie zadałem Marcinowi pytanie, czy ktokolwiek u nas robił wystawę o historii komiksów? Odpowiedź była przecząca, co – ku mojemu parciu na robienie rzeczy jako pierwszy – bardzo mi odpowiadało. Na horyzoncie pojawiło się więc świeże zadanie: pokazać polską historię komiksu! Zaczęliśmy poszukiwania – nie tylko archiwalnych materiałów (dar wujka okazał się przysłowiową kroplą w morzu wszelkich drukowanych rarytasów), ale też szukaliśmy kolekcjonerów i znawców. Szczęśliwym trafem udało się namierzyć, i to tu na miejscu w Toruniu, jedną z najważniejszych osób ze środowiska – doktora Tomasza Marciniaka.
Przeglądając pożyczone woluminy i segregując materiały przeznaczone na wystawę, zdałem sobie w końcu sprawę, iż nie są to tylko symbole epoki, pamiątki z dzieciństwa, ale także, a może przede wszystkim spora część to całkiem wartościowa literatura. To właśnie wtedy odkryłem (ponownie) Tytusa, Romka i A’Tomka narysowanego i opowiedzianego przez Papcia Chmiela, czyli Henryka Jerzego Chmielewskiego, jak potrafił bawiąc uczyć i ucząc bawić. Robił to (i robi nadal) genialnie. Słowo „genialnie” nie jest tu wcale przesadą!
Obiady komiksowe
Będąc dzieckiem czytywałem Tytusy. Lubiłem to robić zwłaszcza przy jedzeniu (wiem, że to nieładny zwyczaj… ale jakże przyjemny…). Rozkładałem komiks na ulubionych stronach, opierając go o talerz. Idealnie zresztą się do tego nadawały właśnie przygody o Tytusie, bowiem jako poziomo drukowane książeczki nie przewracały się i nie lądowały w zupie, lecz grzecznie stały na stole. Nie ważne, co było wówczas na obiad – smakowało wszystko – chłonąłem jednocześnie danie i przygodę zza talerza. A podczas wiejskich wakacji u babci ulubioną lekturą znów okazał się Tytus, Romek i A’Tomek - księga kowbojska, która lepiej smakowała – to jest „czytała się” – podczas chrupania …kiszonej kapusty! Tak, tak, dzisiaj dzieciaki chrupią czipsy, ale wtedy, w latach 70., próżno było ich szukać na sklepowych półkach, a kapustę kisiła każda gospodarna babcia.
Na pierwszym wernisażu wystawy „Komiks polski 1957-1991” w 1997 roku (premiera odbyła się 15 marca w Muzeum Okręgowym w Toruniu) uświadomiłem sobie, iż nie tylko dla mnie komiks był wehikułem czasu – sentymentalną podróżą do krainy dzieciństwa. Widząc szczere łzy wzruszenia u osób oglądających ekspozycję, wiedziałem już, że komiks to rzecz, którą warto kontynuować, a w moim przypadku – robić kolejne o nim wystawy. I tak się zaczęło.
Papcio dzieciom
Po ogólnopolskim sukcesie wyciągnęliśmy wniosek, że czas na ciąg dalszy, czyli na komiks współczesny. Niestety ten nie kojarzył mi się już z dzieciństwem, ani nawet z młodością, ale za to zaintrygował chyba jeszcze bardziej niż poprzednio. Był tak odmienny od tego, co znałem dotychczas i oryginalny, że aż prosił się, by przenieść go do muzealnych galerii. W latach 90., o których miała opowiadać kolejna wystawa, obok nowych nazwisk funkcjonowała jeszcze „stara gwardia” klasyków: Rosiński, Christa, Polch, Baranowski, Butenko, a przede wszystkim król i cesarz w jednym – mistrz Papcio Chmiel. Chociaż przyznam, że nowymi Tytusami nie zachwycał mnie już tak bardzo jak przedtem. Zmienił nieco styl, zmienił się też format samych komiksów (żadne dziecko nie mogło stawiać ich już na stole…). Ale i nie mógł mnie zachwycić z prostego powodu. Adresowane były przecież do najmłodszych (jak zawsze). Spełniały jednak wszelkie wymagania aktualnej, współczesnej dzieciarni, czego przykładem moja córka, której ulubione odcinki to nie te z lat 70., a dwadzieścia lat późniejsze. Właśnie – bardziej zrozumiałe dla niej niż dla mnie. No, a sam Papcio, który od początku kariery miał fantastyczny kontakt z młodymi czytelnikami, nie stracił rezonu i jest przyjacielem dzieci również dziś, o czym i w tej materii zaświadczyć może moja Amelka, która jest nim oczarowana („dziadkiem Papciem”) i chyba wzajemnie.
Ile razy skradziono Tytusa?
Jak ważna jest postać Tytusa, a także jego przyjaciół – Romka i A’Tomka, pokazuje sama historia. Można założyć, z dużym prawdopodobieństwem, że każdy zna Tytusa, a zdecydowana większość spośród kilku już pokoleń (od 1957 roku) wychowała się na jego przygodach. Nie będzie przesadą jak napiszę, że to właśnie Papcio Chmiel był naszym nauczycielem, który faktycznie jednocześnie bawił i uczył. A ja udowadniam to poprzez moje wystawy z cyklu „Cztery pory roku z satyrą i komiksem”. Cykl ten istnieje od 2011 roku, a pierwszą ekspozycją była – oczywiście – wystawa pt.: „Tytus – najsłynniejszy harcerz Rzeczypospolitej, czyli historia Tytusa, Romka i A’Tomka”. Do dziś odwiedziła kilkanaście miejsc, w tym duże muzea, ale też i powiatowe biblioteki. Bo zadaniem tych wystaw jest „krzewić kulturę komiksową” jak kraj długi i szeroki wśród tych, którzy za komiksem nie przepadają, ale też przypominać o nim i barwnie, ciekawie opowiadać tym, którzy pamiętają go z okresu szkolnego. Obecnie zakres mojej działalności jest dość obszerny (i mam nadzieję, że choć trochę znaczący). Obok współpracy z Międzynarodowym Festiwalem Komiksu i Gier w Łodzi organizuję z grupą toruńskich fanów DwuTakt – toruński festiwal popkultury, a także spełniam funkcję marszanda oryginalnych dzieł komiksu na rynku sztuki. Piszę o tym ostatnim nieprzypadkowo, bowiem trzeba przyznać, że to prace Papcia Chmiela sprzedają się obecnie najlepiej. Ale rynek oryginałów komiksowych plansz ma też drugą, ciemną stronę. Ponieważ prace zaczęły się sprzedawać w niezłych cenach (nierzadko rzędu kilku czy nawet kilkunastu tysięcy złotych), zjawili się ludzie oferujący do sprzedaży oryginały komiksów dawno temu uznane za zaginione! Większość z nich to materiały, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikały jeszcze w wydawnictwach (w PRL-u było to nagminne, a o ochronę praw autorskich dbano raczej średnio). Przez kilkadziesiąt lat przeleżały w prywatnych szafach, a teraz skoro nabrały wymiernej wartości można na nich zarobić. „Właściciele” ci jednak zapomnieli, że te nielegalnie posiadane obrazki chroni prawo. Jedną ze spraw, którą się od początku zajmuję (tworząc listę zaginionych komiksów w żargonie środowiskowym nazwaną „listą Łowickiego”), jest słynna afera z „wypłynięciem” utraconej w 1989 roku Księgi XIV przygód Tomka, Romka i A’Tomka, i która ma już swój finał w sądzie. Byłoby to pocieszające, ale niestety to nie jedyna książeczka o Tytusie, która nie wróciła z wydawnictwa do naszego autora.
Kolorowe dedykacje
Wróćmy do wystaw, które pośród moich działań są jednak najważniejsze. A te o Tytusie cieszą się największą (zdecydowanie) popularnością. Dzieje się już tak (o czym marzyłem), że dorośli przyprowadzają swoje pociechy, aby pokazać im, co czytali będąc w ich wieku i wspólnie się przy tym bawią. Moc tych komiksów łączy pokolenia, a Papcio, będąc tego bardzo świadom, zgodził się od razu na pewien mój pomysł. Chodziło o tworzenie specjalnych dedykacji-pozdrowień dla widzów wystaw. Piękne, duże i kolorowe akwarele z Tytusem witały publiczność przybywającą na kolejne edycje. Rysowane od nowa za każdym razem, kiedy wystawa o Tytusie jechała do innego miasta. Papcio pytał mnie, co ma być na rysunku, jaka treść? Podsuwałem więc ogólny pomysł, a on ubarwiał to humorem.
Jak bardzo Papcio jest wrażliwy na dobry kontakt z odbiorcą swoich prac niech, świadczą dwie sytuacje, które miały miejsce przy tworzeniu tychże dedykacji. Kilka lat temu, goszcząc u niego w domu, poprosiłem o kolejny rysunek (nie pamiętam już, dokąd miał pojechać). Papcio był wówczas w bardzo złej kondycji zdrowotnej. Wiedzieliśmy obaj, że w tej sytuacji nie będzie możliwe, aby powstała pełnowartościowa kolorowa praca w dużym formacie, więc zaproponowałem zwykłe pozdrowienia niczym pamiątkowy wpis do albumu. Powoli, z wysiłkiem, choć z precyzją w ręce naszkicował. Podał mi gotową dedykację, ale po chwili się zawahał mówiąc: „Ale czy to wypada? Takie czarno-białe…?”.
Z kolei całkiem niedawno, kiedy nadeszła potrzeba dedykacji, pechowo znów nie czuł się najlepiej. Postanowiliśmy poszukać wśród rysunków już gotowych, aby dopisać tylko treść pozdrowień dla widzów. Nie było łatwo znaleźć odpowiedni. Rzucił się w końcu w oczy projekt Tytusa w nowoczesnym mundurku szkolnym, a w rogu było nawet trochę miejsca – w sam raz na napis. Papcio przyglądał się rysunkowi jeszcze przez moment, by w końcu stwierdzić z niesmakiem: „Eee, to za głupie na dedykację! Nie nadaje się!”. Kilka dni później oznajmił w e-mailu, że narysował dla mnie (i dla widzów) zupełnie nowy, kolorowy i duży obrazek z Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem! Ucieszyłem się z rysunku, ale również dlatego, że Papcio czuje się lepiej, skoro bierze pędzle do ręki. W końcu przecież ma te swoje dziewięćdziesiąt parę lat na karku. Większość z tych lat to życie z humorem i uśmiechem na twarzy, który rozdaje dookoła, a i jego samego podtrzymuje w dobrej w sumie, pomimo wielu schorzeń, formie. Rozmowa z nim to przyjemność. Potrafi zaskoczyć rewelacyjną pamięcią, a i sam też nie da się zapomnieć. Charakterystyczna biała czupryna, miły ton głosu, zawsze otwarty na czytelników i nigdy nie odmawiający autografów (z tradycyjną tytusową mordką).
Tytus, Romek i A’Tomek w muzeum
Papcio Chmiel zawsze potrafił nas zaskakiwać. Każda kolejna książeczka przygód Tytusa, Romka i A’Tomka była podróżą w nieznaną przygodę. Zapewne – czego sobie i nam wszystkim życzę – zaskoczy nas niejeden jeszcze raz. Bo oto rozpoczął już pracę nad kolejną księgą przygód Tytusa, Romka i A’Tomka (!), a ja zasiadam nad następną wystawą o polskim komiksie, w której nie może zabraknąć tychże bohaterów, czy będzie to „Religia w komiksie”, „Muzyka w komiksie”, czy jakikolwiek inny temat, zawsze tam gdzieś będzie Tytus ze swoimi przygodami. Ale Papcio woli, gdy na ekspozycjach pokazuję jego najnowsze dokonania, a tymi starymi, pionierskimi wprost gardzi: „I ty mi to robisz? Przecież to jest takie niezdarne, nieudane te rysunki. Robiłem to pospiesznie, bez przekonania. Nawet chciałem przerwać współpracę z wydawnictwem. Pokaż raczej te nowe prace, gdzie tak pięknie wychodzą kolory” – tłumaczy mi z wyrzutem, kiedy trzymam w ręku planszę ze słynnej Księgi IV (wojskowej) Tytusa, Romka i A’Tomka, opowiadając mu, że między innymi właśnie ją pokażę na kolejnej wystawie. Zaraz potem przekonuję, że to naturalne, iż każdy artysta zmienia styl, „ewoluuje” i normalne, że z czasem przestają mu się podobać te wczesne próby („takie jeszcze pokraczne”). Ale najważniejsze, że czytelnikom kojarzą się dobrze. Widz inaczej to odbiera. Chwilę później roztaczam wizję kolejnego pomysłu (który zacząłem już wcielać w życie) stworzenia muzeum komiksu polskiego, gdzie będzie naturalne miejsce dla archiwalnych, jak i współczesnych prac jako równie ważnych świadectw historii krajowego komiksu, w którym Papcio Chmiel, jak i jego podopieczni papierowi bohaterowie są wszechobecni i – uwierzcie mi – będą nieśmiertelni.
Łódź, 27 września 2015 r.
PS Już teraz prace te możemy obejrzeć (i przyjrzeć im się dokładnie) na warszawskiej ekspozycji w Muzeum Karykatury, dla którego Papcio Chmiel udostępnił swoje archiwum, pamiątki, a przede wszystkim rysunki i zaprojektował plakat pełen postaci z jego komiksów, na którym uśmiechają się do nas znane od lat przyjazne komiksowe buzie Romka, A’Tomka oraz… mordka Tytusa!
Wojciech Łowicki
znawca, marszand i popularyzator komiksu. Kurator wystaw Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Pomysłodawca oraz dyrektor toruńskiego Festiwalu Komiksu i Kultury Popularnej DwuTakt. Autor cyklu wystaw „Cztery pory roku z satyrą i komiksem”, m.in.: „Tytus - najsłynniejszy harcerz Rzeczypospolitej, czyli historia Tytusa, Romka i A’Tomka”, „Propaganda PRL w komiksie”. Autor esejów Historie z dymkiem.